Wstajesz rano po tym, jak ktoś spadł ci na głowę z parapetu przy Twoim łóżku. Przez chwilę zastanawiasz się, ile włosów wyrwała ci ta spocona mała stópka w rozmiarze 22, kiedy próbowała bardzo niezgrabnie zejść ci z czachy, ale szybko o tym zapominasz, bo ważniejsze pytanie jest takie – jakim cudem ta stopa wlazła na parapet, bez obudzenia cie? Chyba musiałaś dość mocno spać, wczoraj w końcu do północy wycieraliście z mężem resztki zaschniętych bitych ziemniaków z podłogi pod fotelikiem do karmienia, no bo “w końcu trzeba zmyć z podłogi ten syf, to zaschło na amen i ostre się zrobiło”. Może potrzebowałaś trochę snu, mocno cię zmogło i akurat, kiedy dziecko przeczołgiwało się nad tobą na parapet, byłaś w tej fazie snu REM… czy jakoś tak. Ale cholera! Co to za dźwięk? Dziecko już jest chyba w kuchni, matko, musisz natychmiast wstawać! “Jeszcze 5 minutek” może będzie w sobotę? Dzisiaj poniedziałek. Pięciu minutek nie ma, trzeba działać! Żeby się rozbudzić, na dobry początek umyłaś zęby. Młode zdążyło wywalić wszystkie szmaty z szuflady ze szmatami na środek kuchni i wyniosło gdzieś ręcznik do wycierania rąk. Nie widać go, ale zdradzają go ślady małych, spoconych stópek…
Matki kombajny! Zapraszam Was w podróż, po tym wszystkim co robimy.
To wyprawa daleko poza starą dobrą matkę polkę, która gdyby dziś usiadła i zobaczyła ile ról i oczekiwań spoczywa na naszych głowach, to wróciłaby spokojnie do lat 90, żeby sobie chwilę odpocząć.
To maraton po tym co “muszę” i “powinnam”.
To przebieżka po naszym “chcę”, “potrafię” i “lubię”.
To spacerek po “a co ze mną?” i “czego ja potrzebuję?”.
To meta na “jestem wystarczająca”.
To wędrówka z taką hipotetyczną mamą. Trochę jak ja, a trochę jak Ty.
Mój kombajn osobisty – muszę umieć, muszę wiedzieć, muszę ogarnąć
Osobiste bycie matką jest wystarczająco wymagające, a bycie matką kombajnem stawia nam nowe “muszę”. Osobiście musimy rano wstać i nie ma pięciu minutek. Podnosimy się po nocy pełnej pobudek, bo ‘piciu’, ale też pełnej przytulasów, bo złe sny. Zaczyna się nasze: muszę wiedzieć ile kto ma dostać witamin, jaka bibuła na dziś do przedszkola, czy mąż zabrał obiad do pracy, czego nie ma w lodówce i czy pranie leży w koszu lekko wilgotne, bo jeśli dzieci podczas wczorajszej kąpieli nalały tam wody, to dziś wieczorem wszystko będzie skisłe.
Osobiście muszę umieć jakoś jeździć tym naszym trochę dziwnym autem z czasem działającym ręcznym. Umieć zapakować dwójkę dzieci do fotelika samochodowego i wejść do naszego przedszkola, przez wszystkie te bramy, domofony, barierki i kody. Muszę umieć ten wierszyk co był na dzisiaj i recytować go Młodemu, żeby pomóc mu zapamiętać tą ostatnią linijkę, w której się gubi. Dzisiaj muszę nauczyć się robić pomidorową, bo od miesiąca jest rosół. Muszę wieczorem siąść do hiszpańskiego, w końcu aplikacja na telefon nie była darmowa, a muszę się uczyć, rozwijać. Na macierzyńskim przecież nie mogę tak tylko siedzieć.
Muszę ogarnąć zapisy na pływalnię dla niemowlaków, ruszają chyba dziś o 13 – jak zapomnę, tak jak w zeszłym miesiącu, to znów nie będzie miejsc i kolejny miesiąc czekania. Muszę ogarnąć pranie, obiad i chyba dzisiaj przypada dzień mycia kibla…. znaczy “muszelki”! Muszelki jest ładne, kibel jest brzydko, cholera, jak Młody znowu mi dzisiaj zwróci uwagę, to przysięgam, że zmienię ten nasz kibel na wychodek. Na to nie da się powiedzieć “kibel”. To jest wtedy po prostu wychodek, no nie?
Mój kombajn rodzinny – muszę zaplanować, muszę zadbać, muszę przygotować
Rodzinnie jestem nie do zajechania. Zaplanowałam dzieciom trochę atrakcji wieczorami. Muszę to jakoś poskładać, bo jak starszy w przedszkolu to młodszy się nudzi. W sumie to starszy nie ma mamy większość dnia, bo siedzi w przedszkolu, a młodszy nie ma mamy, bo sprzątam, gotuję, myję… No to raczej muszę im to jakoś wynagrodzić, zaplanować wspólny czas popołudniu. Mężowi już wysłałam smsa, żeby jechał dzisiaj z pracy prosto do parku.
Muszę zadbać o czas naszej rodziny na świeżym powietrzu. Aktywność fizyczna to jest podstawa! Musze zadbać o czas z mężem i w sumie też o chwilę dla siebie. Zaplanuję to tak – w ramach dbania o siebie, codziennie 10 minut czytania wartościowych książek. Muszę zadbać o to, żeby wybrać się w tym tygodniu do sklepu i coś mądrego kupić. We wtorki zadbam o swoje hobby. Muszę wybrać jedną pasję i konsekwentnie ją realizować. Nie ma wymówek! Zapiszę się do chóru… Albo na zajęcia z tańca. Musze zadbać o relację ze znajomymi. Aśki nie widziałam od studiów. Chyba czas się zdzwonić. Musimy się zobaczyć i nadrobić te wszystkie lata.
Muszę sobie w końcu przygotować ten tygodniowy jadłospis, bo czwarty raz wywaliłam zgniłego kalafiora z lodówki. Może jutro wprowadzę taką zasadę: dwa dni w tygodniu bez mięsa! To mnie zmusi do tego, żeby nauczyć się gotować coś więcej niż rosół i spaghetti bolognese. Ileż można to jeść. I muszę sobie przygotować listę zakupów i wpisać w kalendarz wizyty u dentysty w marcu, bo będą aż dwie. Mąż ma jedną za tydzień, Młody ma pod koniec tygodnia. Muszę go na to przygotować. Tylko jak? Mam mu codziennie kazać otwierać buzię i prosić żeby chwilę nie zamykał? A wtedy dotykać mu zębów, czy nie, no bo chyba dobrze by było, żeby się tak trochę przyzwyczaił do tego dotykania zębów przed wizytą u dentysty. Muszę mu kupić zestaw małego dentysty, niech ćwiczy na lalce. W ten sposób świetnie go do tego przygotuję.
Mój kombajn społeczny – muszę sprostać, muszę wyglądać, muszę reagować
Społecznie się udzielam. Muszę sprostać oczekiwaniom. Zależy mi przecież na ekologii, na tym, no… Życiu slow life… Czy po prostu slow life, bo przecież to powtórzenie, life to znaczy “życie”, to po co to pisać, że to jest “życie slow life”. Samo “slow life” wystarczy. Używam chusteczek jednorazowych, ale pampersy mam wielorazowe! Prania od cholery jest, czasem trochę śmierdzi, ale czego się nie robi, żeby sprostać potrzebie. Każdy powinien się zastanowić i być bardziej eko, żeby nie śmiecić tak. Tylko gdybym mogła kupić kurczaka w nie plastikowym opakowaniu, to bym to zrobiła. Tylko jak go później przynieść do domu? A może właśnie o to chodzi, żeby sprostać byciu eko, to mam nie kupować tego kurczaka?
Słabo spałam, ale muszę dzisiaj jakoś wyglądać, bo w końcu mnie zamkną w jakimś ośrodku. Po przedszkolu jest akademia dla rodziców – godzina 15:00, zapisane. Reszta tych mam wygląda na w miarę wyspane, więc nie wlezę tam jak ta ofiara losu. Nie mam znowu tak ciężko, żeby się rano nie zdążyć umalować.
Młody sypnął jakiemuś maluchowi piachem w oczy, jak siedzieli razem w piaskownicy. Nie chciał, ale łopatka to nie jest łatwe narzędzie do ogarnięcia jak ma się 3 lata. Teraz to małe tam siedzi i płacze. Muszę zareagować, tylko co mam powiedzieć? Reszta rodziców się na mnie patrzy, w sumie to czy ja w ogóle powinnam cos mówić?
Muszę reagować jak widzę te wszystkie akcje społeczne. Przecież zależy mi na zwierzętach, pewnie każdy sobie tak myśli, że ktoś inny to na pewno ma więcej czasu na zbiórkę karmy dla psów i nikt tego nie robi, a te zwierzęta tam głodują. Muszę jakoś zareagować, w końcu nie chcę być tą co tylko mówi, a wiecznie nic nie robi. Wieczorem wywiesimy kartkę w bloku, że zbieramy karmę, a w piątek zawiozę co się udało zebrać.
Jestem wystarczająco dobra – weź to swoje “pięć minutek”
Jeszcze 5 minutek. To ta chwila, kiedy rano wstajesz. Bose, trochę spocone, malutkie stópki już wybiegły z pokoju. Masz 5 minutek, żeby powiedzieć sobie, że nie wszystko jest na “muszę”… I masz prawo wybrać to, co jest dla Ciebie najważniejsze. To, co jest na “muszę”, co jest na “chcę” i co się skryło za “potrzebuję”.
Matka kombajn to więcej niż matka polka. Matka polka miała na barkach uszczęśliwianie wszystkich w około. Matka kombajn ma do uszczęśliwienia jeszcze jedną osobę – siebie. Tylko czy to szczęście, jest w “muszę”, czy w “chcę”?
Stworzyliśmy dla siebie miejsce pełne okazji do rozwoju, który to zaczął włazić nam do naszych ‘pięciu minut’ z oczekiwaniem, że musisz. Że musisz rozwijać się, pomimo że czasem chcesz się po prostu położyć. Po prostu przytulić. Po prostu oglądać Shreka z dziećmi, bo ta bajka jest warta każdej zarwanej szansy na rozwój.
Stworzyliśmy sobie wielkie pole do walki o równość płci, która nie zawsze przybiera tę formę, jaką byśmy chciały oglądać. Ta równość na szali wygląda już tak, że Ty czujesz, że wszystko musisz sama, on wraca z pracy i mówi Ci, że to ogarnie, ale ty wiesz, że zrobisz to lepiej. Bo musisz?
Stworzyliśmy sobie idealnie dzieci, które cholera, urodziły się (wcale nie same) i jakoś idealne nie są. Płaczą, wrzeszczą w sklepie między makaronem, a puszką fasoli, a starsza pani patrzy na nas z politowaniem. A jeszcze w ogóle, to jak starszy się urodził, to miał takie kolki, że myślałaś, że to Twoja wina. Tak ciężkie były te kolki, że to była niemal Twoja wina. Bo za mało go przytulasz, czy tam nie wiem co te kolki w końcu leczy. Albo ten koperek to chyba w sumie daje odwrotny efekt, no bo kolki to niby że dziecku się pierdzi, a koperek wiatropędny, to jakbym ja to wypiła, ten koperek, to on mi wypędzi mi te bąki co mam, czy stworzy nowe bąki do wypędzania? Jak to do cholery w końcu działa? A z resztą, teraz to już nieważne, niech inni rodzice się martwią.
Codzienność mamy i jak sobie z nią radzić?
W tym całym “muszę” jest gdzieś tam zakopane “jestem wystarczająco dobra”. Z tą zupą, co tak naprawdę nie jest zupą, tylko rosołem. Z odwagą na danie dziecku czasu na te wrzaski w sklepie, że nie zbieram go z podłogi, że czekam na chwilę, kiedy ono samo wstanie i podejdzie do mnie. Z siłą na wyjaśnienie dlaczego mama mówi “kibel” i że tak już chyba będzie, ale dziękujesz za upomnienie. Z każdą ogarniętą lista zakupów, która pozwoliła na chwilę kulinarnego szaleństwa, bo o 22:00 jak już dzieci spały, to gotowaliście razem z mężem, a on te zakupy przywiózł, bo… umie. Nie ty musiałaś je robić. I niby to wiesz, a jednak czasem… wolisz je zrobić. Teraz jest miło, razem można zrobić jutrzejszy obiad. Zmęczono i miło.
W tym całym “muszę”, raz pierwsze skrzypce grało: potrzebuję pomocy, nie wyrabiam! I dałaś sobie pozwolenie na przyjęcie tej pomocy, kiedy koleżanka przyszła i powiedziała “zdrzemnij się, ja go ponoszę” i prawie ci się płakać chciało, normalnie łzy wzruszenia, bo możesz się przespać! Jaki ten świat jest piękny!
A Ty masz prawo być zmęczona, nie być zmęczona, beznadziejnie gotować i świetnie gotować. Masz prawo do “nie chce mi się” i do “zróbmy coś, bo nie wytrzymam!”. Masz prawo do troszczenia się o innych… i o siebie!
Masz prawo wcale sobie nie radzić.
Znasz tą mamę? Tą, która siedzi i to czyta i raz siebie w tym widzi, a raz nie, bo nie wszystko pasuje… Ale dużo się zgadza… Mamy ze sobą chyba trochę wspólnego.
Obydwie jesteśmy wystarczająco dobre.
Sylwia
Skomentuj - włącz się do dyskusji