Moja największa rodzicielska porażka

Największa rodzicielska porażka… Czy coś takiego da się wyłapać z morza nie do końca idealnie rozwiązanych spraw? Często bywamy wobec siebie bardzo krytyczni, a kiedy przychodzi nam wyszczególnić te jedną, jedyną rzecz nie możemy się zdecydować. Ja jednak dobrze wiem, co było moim największym błędem.

Co Ty wiesz o wychowaniu

Wiktoria jest jeszcze taka malutka, a ja rozpisuję się tutaj o “rodzicielskich porażkach”. Mimo wszystko ilość przeżytych emocji i zdobytych doświadczeń, jaka towarzyszyła mi i mojemu mężowi w pierwszych miesiącach jej życia jest nieporównywalna do tego jak wygląda nasze życie teraz. To trochę tak jakby porównywać dzień “wielkiego wybuchu” i jakąś zwykła niedzielę w czasie obiadu.

Co się stało już się nie odstanie

Emocje… Zderzając się z kłębkiem potrzeb wyrzucanych z siebie z głośnym płaczem przy każdej możliwej okazji, czujesz się jakby ktoś wystawiał cię na próbę. Kto z nas pierwszy skapituluje? Czy zdołam opanować frustrację, która narasta we mnie z każdą sekundą “kiedy nic działa”? Ja Cię kocham, a Ty dalej nic! Noszę i nic! Przytulam, a Ty wrzeszczysz jeszcze głośniej! Zupełnie tak, jakbyś…

Robiła to wszystko na złość

Kiedy pierwszy raz w moją głowę wkradł się taki pomysł przywitałam go ochoczo. Nie tylko ja. Obydwoje w chwilach największego zwątpienia patrzyliśmy jedno na drugie i wrzucaliśmy z siebie (najpierw tyko znaczącymi spojrzeniami): “Ona to robi na złość, tego nie da się inaczej wytłumaczyć”. Bardzo szybko zdajesz sobie jednak sprawę z tego, że kilku tygodniowy noworodek robić to może co najwyżej siku w pampersa, a nie “na złość” rodzicowi. I choć ta myśl, kiedy przychodzi jest niewygodna, to wiesz, że jest racjonalna. I wtedy przychodzi też poczucie winy… No bo jak można, aż tak wściekać się na dziecko. No jak?

Najtrudniej jest się uspokoić

Moja największa rodzicielska porażka swe źródło miała we frustracji i bezsilności. Patrzyłam na dziecko, które (jak wydawało mi się w najgorszych momentach) bez ustanku wyglądało jakby chciało, żeby ktoś zabrał je z mojego domu i otoczył fachową opieką. Przynajmniej z mojej perspektywy. Najgorzej było, jeśli komuś poza mną udało się uspokoić małą. Zazdrość. Zazdrość o relację z noworodkiem… Relację, która trwała 5 minut, bo przez resztę dnia nie było źle, było nawet dobrze! Resztę dnia spędzała ze mną w moich ramionach. Mogłam ją przytulać i pokazywać jej kolorowe grzechotki i cieszyć się z tego, że czasem na nie spojrzy. Ale przecież w ludzkiej naturze nie leży cieszyć się z dobrego, ani nie pamiętać złego.

Nie da się tak po prostu “uspokoić”. Nauczyłam się tego już dawno temu, kiedy zaczęłam pracować z dziećmi w dziennym centrum młodzieżowym. Tam dostałam prawdziwą szkołę życia i o relacji z drugim człowiekiem nauczyłam się najwięcej. Taki “crash course” z cierpliwości i ludzkiej psychiki. I tam też nauczyłam się… Co ja mówię… Tam też dzieciaki NAUCZYŁY mnie, że nie różnimy się zupełnie niczym: dorośli od dzieci. Jedyna rozbieżność jest taka, że im się dłużej chce, a nam się szybciej odechciewa. Dorosłość jednak polega na tym, że my dłużej będziemy w stanie udawać, że wszystko jest w porządku i przetrzymamy ten czas “walki charakterów”.

Kto wygra?

Moja największa rodzicielska porażka swe źródło miała w chęci wygranej. Patrzyłam na dziecko, które dawało mi znać, że nie jest workiem ziemniaków i potrzebuje, a nawet bardzo potrzebuje… Czegoś. Ja nie wiem czego, ono wie, ale zanim ja do tego dojdę, to zwariuje. I kiedy nie znajdowałam wyjścia, myślałam już tylko o jednym – które z nas szybciej “odpadnie”. Zwyczajnie padnie ze zmęczenia i zaśnie. Kto pierwszy, ten przegrywa. Kto drugi, ten jeszcze może obejrzy jakiś serial.

Kocham Cię Mała, ale zabierzcie ją ode mnie

Moja największa rodzicielska porażka swe źródło miała w niewiedzy. Nie znałyśmy się na tyle, żeby się dogadać. Przecież musi być jakiś powód, że jest jak jest! Ale ile można to dziecko przytulać, może ono nie chce być u mnie na rękach, może ktoś inny da radę? Cholera, jak przypominam sobie te dni kiedy czekałam na męża do 18:00 żeby tylko wrócił z pracy i na chwilę ją zabrał… Na dłuższą chwilę… Bo może ona nie chce, żeby ja tyle przytulać?

Chodź, pokrzyczymy sobie razem

Moja największa rodzicielska porażka swoje źródło miała w krzyku. Myślisz, że nie można krzyknąć na noworodka? Wpadaj do mnie! W głowie, w duszy, w samotności w innym pokoju, czy tak nagle kiedy wsadzi rękę w kupę, bo chciało się podrapać po tyłku dokładnie w sekundzie, w której rozpięty został pampers. A może lepiej krzyknąć na kogoś, kto jest obok? No bo jak to, tak na niemowlę? Przecież jestem taka wściekła, że muszę wrzasnąć, chociaż poniesionym głosem rozkazać komuś obok: “Ty zmieniaj tego pampersa!”.

Mówię Ci, że przepraszam

Czasem kiedy zrobię coś naprawdę głupiego myślę o tym długo, a potem wracam do tej sytuacji. Sadzam sobie 10 miesięcznego niemowlaka na kolanach i tłumaczę jej, że jest mi przykro i że bardzo ją przepraszam. A ona się ślini i czasem uśmiecha, albo wyrywa w stronę żółtego klocka. To jest takie bardziej dla mnie niż bardziej dla niej, ale ja się uczę. Pamięć mięśniowa w mojej twarzy i ustach wdrukuje sobie jak to się robi bezwarunkowo. Jak to jest mówić dziecku “przepraszam”. I kiedyś będę potrafić to robić na bieżąco, może nawet omijając tę część awantury, której winna jestem ja.

Kiedyś myślałam sobie, ze potrafię przepraszać już całkiem nieźle – jak prawdziwy dorosły – zawsze kiedy trzeba. Teraz wiem, że jak nie zacznę pracować nad sobą już w tej konkretnej chwili, to w przyszłości moje porażki staną się faktycznie przegrane. Teraz takie nie są. Wygrywam za każdym razem. Za każdym razem, kiedy uda mi się odetchnąć, okiełznać już nawet w połowie wyrzuconą z siebie emocję. Najważniejsze jest to, że w tej relacji obydwie nad tym pracujemy. Bo moje maleństwo widzi jak podnoszę się z każdej przegranej walki i w tym kryje się moja wygrana.

Moja największa rodzicielska porażka

Miała w sobie coś naprawdę dobrego: działała na zasadzie “było-minęło”. Te chwile zwątpienia pokazały mi, że… To tylko chwile. I wolno mi odnosić porażki, bo to tylko ułamek dnia. I z każdą chwilą potrafię porażki odnosić z większą gracją.

Sylwia

Share on facebook
Facebook
Share on pinterest
Pinterest

Skomentuj - włącz się do dyskusji

Specify a Disqus shortname at Social Comments options page in admin panel

10 Responses

  1. “…nie różnimy się zupełnie niczym: dorośli od dzieci.” – piszesz. Moim zdaniem różnimy się bardzo. Dorosłość to między innymi umiejętność zapanowania nad sobą, dojrzałego zachowania i reagowania. I tym się właśnie od dzieci różnimy 🙂

  2. Mcierzyństwo to nieustająca podróż, czasem niezdążymy na pociąg, innym zaś razem w chwili zwątpienia złapiemy stopa 🙂 Cieszmy się chwilą i nie karćmy się tak bardzo ideałów nie ma…

Dodaj komentarz

polub, Fajnie tam jest!

zdobądź listę 7 pomysłów na to jak spędzać czas w domu z dzieckiem - kliknij o tu:

Robimy zdjęcia?

Ostatnio pisałam o:

Wypowiem się

Dzidziusiem warto zająć się!

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Jeśli nie zgadzasz się na to, wyjdź ze strony. Jeżeli dasz radę pogodzić się z tym faktem, kliknij “OK!”. Jeśli chcesz przeczytać o nich więcej przejdź do: POLITYKI PRYWATNOŚCI.