Czytałam kiedyś taką książkę “Dzikie serce” i okazało się, że mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. U nas w domu to wychodzi podobnie, bo on lubi Marsa przegryźć, a ja w szafce mam kilka maszynek Venus, więc chyba autor tej książki miał sporo racji. Różnice widać gołym okiem, w końcu te dwie połówki nigdy nie będą takie same, bo choćbyś wziął najczulszy laser na świecie i chciał z całości zrobić parę, to i tak nie ma opcji, żeby w każdej było choćby tyle samo atomów! A przynajmniej tak by powiedział mój mąż. On ma coś z tymi cyframi.
Rozczulające teksty dobrze się czyta, ale my nie jesteśmy rozczulający… Razem na pewno nie. Osobno, tak trochę prywatnie, wtedy można powiedzieć, że tak. Ja się prywatnie rozczulam, kiedy oglądam reklamę ‘Apapu’ (no bo ta wnuczka tak kocha tego dziadzia, co go dawno nie widziała) i wtedy pocieknie mi łza. A on się prywatnie rozczula kiedy to widzi i mówi mi, pobłażliwym tonem, pełnym wrażliwości: “Ooooo”. A razem… Razem za to potrafimy się pokłócić nawet szeptem, kiedy wszyscy śpią, a akurat wtedy kłócić się trzeba. Nie odkładamy niczego na później.
Prezentem odwracam uwagę od okazji
Trzydzieści lat stuknęło mu rok temu, a Józek nie lubi urodzin (szczególnie trzydziestych), a właściwie to nie lubi “mieć więcej lat”. Próbowałam być dobrą żoną i znaleźć dla niego prezent, na którego oczekiwanie odwróci jego uwagę od upływających lat. Właściwie się udało, bo on lubi jak coś ma swoja historię, lub jak nie jest “made in china”, a ja jestem świetna w wymyślaniu takich prezentów. Parę lat temu zaczął grać w szachy, a od szachów, w naszej historii, to już krótka droga na porodówkę, bo o prezencie na jego urodziny myślałam strategicznie. Miał być gotowy zanim urodzę. I był. Choć rzeźbiarz 3 miesiące wcześniej musiał już pracę zacząć, żeby ręcznie robione szachy wielkości stołu śniadaniowego były gotowe na luty. Informację o tym, że są do odbioru dostałam dużo wcześniej, w dzień wyjścia z porodówki. Po prezent pojechaliśmy 25 stycznia, więc spokojnie mogłam zapomnieć o jego urodzinach 20 lutego.
30 letni facet z bagażem
Ma trzydzieści lat i spory bagaż. Żona, dwójka dzieci, wynajmowane mieszkanie i kredyt na dom, który narysowany jest kredkami na papierze. Kiepski materiał na rozwodnika, a doskonały materiał na tatę i męża. Z tym bagażem ma wszystko co najważniejsze pod ręką, bo w praktyce to jest taki mały “carry on”, z którym łatwo wejdziesz na pokład i schowasz pod przednim siedzeniem. Jak tylko pojawi się jakiś problem, to jego bagaż pompuje się, jak ponton ratunkowy, zupełnie sam. Można na niego wejść i bezpiecznie dopłynąć do najbliższego portu.
Ma trzydzieści lat, żonę, która choć nie rozumie, o co mu chodzi z tym Java script, to słucha i nawet potakuje głową, jakby wiedziała o co chodzi. Wyglądam przy tym potakiwaniu jak pies, którego ktoś pyta: “Fafik, kto jest najlepszym przyjacielem pańci?”, a Fafik rozgląda się dookoła, bo myślał, że to on, ale skoro go pytają, to musi być jakiś inny pies. Ale słucham, jak mogę najuważniej (przez krzyki dzieci wspinających się w tym czasie na jego głowę), a on mi mówi, bo ‘ciekawe rzeczy robił dzisiaj w pracy’. Ta praca to dla niego błogosławieństwo i przekleństwo, bo lubi to co robi, lubi myśleć, rozwiązywać problemy, wymyślać nowości, ale nie znosi poprawiać na szybko, byle jak, a w pracy oczekują “zrobionego na dziś, a później się będziemy martwić”. Więc słucham uważnie, kto dzisiaj się martwił, a on z pasją mi mówi, jak można by zrobić, żeby nikt się nie martwił.
Ma trzydzieści lat i dwójkę dzieci, wpatrzonych w niego jak w supermena. Mama jest o to zazdrosna, bo ona w swojej głowie też jest superwomen, ale to nie mama, a tata tak majestatycznie wraca z pracy! A żona właściwie czeka na niego tak samo entuzjastycznie jak dzieci, więc co tu się dziwić, że powitania w drzwiach pod czternastką, słyszą dwa piętra w górę i w dół.
Ma trzydzieści lat i od prawie dziesięciu próbuje znaleźć chwilę na to, żeby się położyć, ale wybrał sobie złą dziewczynę, a potem żonę i teraz ciężko o chwilę na kanapie. Potem wybrał sobie kiepską drogę do kanapy, bo po plecach dwójki dzieci nie da się do tej kanapy dostać. Wyciąga do niej czasem ręce, patrzy z utęsknieniem, czasem nawet usiądzie, tylko po to, żeby zaraz wstać.
Zapomniałam o urodzinach męża
Zapomniałam o urodzinach męża rok temu (o chrzcinach dzieci na szczęście pamiętaliśmy), bo plan był zbyt bogaty, żeby machnąć go we środę, więc czekał do piątku i znów rozminęliśmy się z datą. Zapomniany 20 zero drugi, czeka na swój moment, ale wygląda na to, że nawet w tym roku pojawi się we czwartek. Będzie musiał obejść się smakiem, bo prezent tradycyjnie dotarł parę tygodni przed, a ja jestem beznadziejna w dawaniu prezentów na czas. Chciałam czekać, ale moja ekscytacja wygrała z datą i już chciałam zobaczyć, czy mu się spodoba. 20 zero drugi, przegrałeś ponownie!
20.02.2020
Trzydzieści plus jeden nie robi takiego wrażenia jak pełna, okrągła liczba, ale my nie jesteśmy tacy porządni i robimy z koła kwadrat. Jesteśmy za to trochę zapominalscy, mało rozczulający, trochę romantyczni, dość różni, trochę z Wenus i trochę z Marsa. Jak byłam czarodziejką z księżyca, to zawsze byłam z Marsa, a Józek “za dzieciaka” imprezował trochę w klubie Wenus, więc i to jakoś tak nie po kolei nam siadło, solidarnie z tymi zapomnianymi urodzinami. W tym roku obiecałam sobie, że nic nie zmienię. Zapomnimy o tych urodzinach jak zawsze, bo prezent w styczniu, impreza może w marcu, a dziewiętnastego poczekam do 23:59, ale będę miała zbyt entuzjastyczny wyraz twarzy, więc minutę później nie zaskoczę Go życzeniami “wszystkiego najlepszego”, bo…
Mam więcej niż 31 powodów na głośne “sto lat” o północy.
Mam więcej niż 31 powodów, żeby gotować Ci pierogi ruskie, a odkąd masz dzieci nie tylko Ty kochasz je miłością wielką.
Mam więcej niż 31 powodów, żeby targać Cię na moje koncerty, bo lubię myśleć, że jesteś ze mnie dumny, kiedy widzisz mnie na scenie.
Mam więcej niż 31 powodów, żeby przywieźć Ci do pracy obiad, którego zapomniałeś zabrać.
Mam więcej niż 31 powodów, żeby nosić dla Ciebie długie włosy, których nie znoszę, ale zaczynam je lubić, bo Ty je lubisz.
Mam więcej niż 31 powodów na śmianie się przed Tobą ze swoich własnych żartów, bo wiem, że Ciebie to rozśmiesza.
Mam więcej niż 31 powodów, żeby opowiadać o Tobie znajomym, jak o superbohaterze.
Mam więcej niż 31 powodów na zalotne przewracanie oczami, kiedy rzucasz mi te swoje słynne komplementy.
Mam więcej niż 31 powodów, żeby nie móc się doczekać trzydziestki dwójki.
Trzydzieści jeden powodów na podwójne “ajlawju” – tak jak to mówi ten plastikowo-pluszowy miś sprzedawany w walentynki, jako międzynarodowy symbol miłości. Bo ten miś nigdy nie zmienia zdania. On zawsze mówi “ajlawju”. Jak Ty.
Skomentuj - włącz się do dyskusji